28.07.2014

Rozdział 6 cz.1 [WKONCU]

- Moment, zaraz, chwila - wybełkotałam ledwie zrozumiale. - Zgubiłam się - dodałam.
- Czego nie rozumiesz?
- Tak mniej-więcej wszystkiego - wyznałam. Mężczyzna lekko poczerwieniał na twarzy. Najprawdopodobniej ze złości, ale nie dziwiłam mu się. Gdybym to ja nawijała jakiejś małolacie przez 30 minut, albo nawet więcej, i powiedziałaby mi, po tym jak skończę, że nic nie rozumie to pewnie bym ją rozszarpała gołymi rękoma.
Znowu spojrzałam na dyrektora londyńskiego Instytutu. Wziął kilka głębokich wdechów w celu uspokojenia, aż na jego twarz znowu wstąpił normalny, zdrowy kolor.
- Dobrze. Więc powiem ci to raz jeszcze - zaczął ostrym tonem, ale po chwili dodał łagodniej - ale w skrócie. a gdy wrócicie z Samuelem z pewnego miejsca, jako karę przeczytasz jedną z ksiąg o historii Naznaczonych. - Mówiąc to podszedł do jednego z regałów i wyciągnął opasłą, olbrzymią, oprawioną w skórę księgę.
- Jakiego miejsca - zapytałam krzywiąc się lekko na dźwięk pełnego imienia mojego przyjaciela - doskonale wiedziałam o tym, że nienawidził gdy ktoś tak na niego mówił - dyrektor puścił moje pytanie mimo uszu i zaczął opowiadać.
- Dawno temu - za górami za lasami - Żył Stwórca.
- Żył? Przecież Bóg jest nieśmiertelny - przerwałam mu zdziwiona.
- Stwórca to nie Bóg. Tak jak Bóg to nie Stwórca. Bóg to przewodnik mentalny, w którego wierzą ludzie. Niektórzy mylą go ze Stwórcą. Stwórca był doskonałym inżynierem i budowniczym. Dosłownie zbudował nasz świat. I rzecz jasna nas - mężczyzna zrobił krótką przerwę. Sama w Boga nie wierzyłam. Za to Stwórca wydał się całkiem realny.
- Wracając do tematu. Gdy Stwórca stworzył świat udał się na krótki urlop. Wtopił się w ludzkość i został jednym z "zwyczajnych". Obserwował nas. I po pewnym czasie stwierdził, że czegoś nam brakuje. Toteż wrócił do swojej naturalnej postaci. Zaczął budować. A właściwie dobudowywać kolejne wymiary. Do tej pory nie wiemy ile ich jest. Pewnie dlatego, że cały czas odkrywamy nowe. - Zakończył Mark. Patrzył na mnie przez chwilę jakby się zastanawiał czy powiedział wszystko co miał powiedzieć. Po chwili jednak uderzył się dłonią w czoło i dodał - Zapomniałbym o najważniejszym. My, Naznaczeni to osoby, które mają zdolność podróżowania między owymi wymiarami - no co ty nie powiesz Sherlocku - to my. Jesteśmy potomkami dwojga pierwszych Naznaczonych. I właśnie tak w skrócie prezentuje się historia, której stałaś się częścią. Pytania? - Pokręciłam głową.
- Dobrze, więc chodźmy - odwrócił się w kierunku drzwi i zaczął iść w ich stronę niespecjalnie się spiesząc. Wstałam z pufy i ruszyłam za nim.

*************************************
Rozdział jest tak masakryczni krótki, że nawet nie bardzo mam ochotę go dodawać. A jednak. Chciałam Wam dać znam nim, że żyję i ciągle tu zaglądam. Przepraszam, że tyle go nie było.
Tłumaczyć się nie ma co, i tak się juz nasłuchaliście. A wiec. Wróciłam z wakacji wymęczona, ale pozytywnie. Więc tym razem nie odpuszczę na tak długo. I na pewno możecie wyczekiwać kolejnych rozdziałów.

Pozdrawiam serdecznie.
Clar :3

Ps. Mam nadzieję, ze ktoś tu jeszcze czasem jest *O*

30.05.2014

Możecie mnie ochrzanić, pozwalam.

Czyli znowu to co zawsze: Przeprosiny.
Nie mam nic na swoja obronę bo właściwie rozdział (jako taki - bardzo jako taki) jest. Tyle ze w zeszycie. I muszę go przepisać, a lenia mam strasznego. Od niedzieli mamy czerwiec. I 15.06 minie równo 3 miesiące bez rozdziału ;_;
Możecie mnie ochrzanić, naprawdę, zasługuję na to.
Oczywiście końcówka roku = zapierdol w szkole z poprawianiem ocen...
Ale! do 17 (chyba) jest wystawianie ocen, więc od 20 biorę się do pracy.

Dlaczego znowu piszę notkę z przeprosinami? Może ktoś (ktoś tu jeszcze zagląda?) myślał, ze umarłam i dlatego nie pisze XD Nie. Nie umarłam!

Tak wiec niedługo spodziewajcie się notki.

Dziękuję i przepraszam.
Do napisania :3
Clar :3

3.05.2014

kolejne przeproainy...

No to tak. Znowu zawalilam .-.
Przepraszam ale na 90% nie wyrobie sie z czescia rozdzialu.
Jak zwykle wszyatko na ostatnia chwile... wiex powinnam byc spakowana a nie jestem...
cala ja .-.
Przepraszam. Jestem na siebie zla. Przepraszam.
ale postaram sie. Zepne sie i postaran sie dzis przepisac to co mam okey?
Bardzo jestescie zli? .-.

Pozdrawiam. Do napisania :( :)
Clar


28.04.2014

info

Okey. Pisze szybko z telefonu wiec bez polskich znakow ze zla interpunkcja i wgl fuj.
ale tak. Rozdzial mial byc.. prawie 2 tygodbie temu.
no okey. Mial byc ale zaatrzegalam sobie ze moge sie nie wyrobic. No i sie nie wyrobilam.
bo tyle ile mam w zeszycie to jakas 1/4 rozdzialu.
ale sytuacja wyglada nastepujaco...
w najblizsza niedziele (04.05.14) wyjezdzam na tydzien.
wiec logiczne jest ze w ciagu tegi tydonia nie liczcie na dalsA czesc :)
Ale jway tez dobra wiadomosc.
1. Wstawie Wam ryle ile mam w zeszycie (tylko najpierw to przepisze .-.)
2. Ppdczas tefo tygodnia z wyjazdem bede miex (mam nadzieje) sporo czasu do wykirzystania (np. Jazda autokarem czy cos) wiec bede pisac kiedy rylko bede mpgla i postaram sie dodax kokejna czesc rozdzialu po powrocie :3

No wiec mam ndzirje ze nie jestescie mega zli :(
Prawda?

Do napisania. PoDrawiam serdexznie :3
Clar :3

1.04.2014

Koniec?

Polecam do włączenia. (tak dla klimatu)

(czytajcie do końca)
Stało się. Zawiodłam. Zawiodłam siebie i Was. Nie skończyłam tej historii. Nie dałam rady.
Szkoła mnie wykańcza, ale co zrobić? Przecież nie rzucę szkoły (a szkoda)
Co Wam jeszcze mogę powiedzieć?
Sama nie wiem.
Może Wy chcielibyście coś usłyszeć?
Mam nadzieję, że usatysfakcjonują Was słowa:
Prima Aprilis.

Nie no, wybaczcie. Musiałam. Tak mnie na szło. Wybaczycie mi? xD
A co do rozdziału. Może się niestety opóźnić, wybaczcie :(
Bardzo się gniewacie? ;c

I sprawa kolejna.
Mam prośbę. To dla mnie naprawdę dużo znaczy. Nie ważne czy jesteście Anonimowi czy nie.
Napiszcie chociaż czasem cokolwiek pod rozdziałem. (tak, "czytam" też się liczy)

No i kolejna.
DZIĘKUJĘ. Zajrzeliście już do Kronik Wszechświatów (to ta krótsza nazwa xD) ponad 4000 razy. Dziękuję <3

Pytanie: Czy ktoś w ogóle czyta te niby notki informacyjne? xD

Pozdrawiam. Do zobaczenia za 2-3 tygodnie ;3 (chyba, ze mnie najdzie na jakąś inną nitkę informacyjną xD)
Clar

*jak przeczytaliście całość, to skomentujcie cokolwiek, będzie mi miło ;3*


17.03.2014

Kolejna dawka informacji!

 1. Najlepszy Blog Segregatora (Posegregowane.blogspot.com)
Udało się. Zajęłam pierwsze miejsce. Bez Was nie dałabym rady, więc dziękuję Wam za każdy głos. Dziękuję Wam, za każdy, każdy głos.
No także, raz jeszcze dziękuję (to i tak pewnie nie ostatni raz xD)

2. Nowy rozdział.
Mam nadzieję, że pojawi się w przyszłym miesiącu. Mam nadzieję, że wyrobię się w okolicach 15-20 kwietnia? Pewnie zastanawiacie się dlaczego tak długo.
a) Szkoła.. - to już tłumaczyłam wiele razy więc nie widzę sensu, żeby tłumaczyć to po raz kolejny.
b) Niespodzianka, do której muszę się przygotować, a przygotowanie to będzie wymagało czasu. Tzn. Nie tyle niespodzianka, co po prostu coś do czego się muszę przygotować. W sensie muszę się przygotować do rozdziału XD Mam nadzieję, że rozumiecie.

3. Przeprosiny.
Przepraszam, że złapałam u Was zaległości. Zdecydowanie za dużo zaległości. Nadrobię je. Jeszcze w tym tygodniu, ok? Po komentuję to co komentuje. Przeczytam to co czytam. Przepraszam :(

4. Prośba.
Nie będę Was do niczego zmuszać. Ale miło by było gdybyście dawali po sobie jakikolwiek znak. Cokolwiek. Chociaż "przeczytałam/em"
To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Ale tak jak mówiłam, nie będę Was do niczego zmuszać, byłoby mi po prostu milej :3

Do napisania :3
Clar

15.03.2014

Rozdział 5

- Dziękuję - powiedziałam i po raz enty wtuliłam się w chłopaka.
- Nie masz za co dziękować - posłał mi pocieszający uśmiech.
- Mam. Choćby za to, że jesteś tu teraz ze mną - odpowiedziałam, dalej w niego wtulona.
- Jestem i będę. Już na zawsze - zamruczał w moją głowę. Rozluźniłam się w jego ramionach i wróciliśmy do maratonu.
- Na zawszę - powtórzyłam mrucząc cicho w jego ramię. Siedziałam tak jeszcze kilka chwil by po chwili wyprostować się i uruchomić ponownie film.

***

- Może zrobimy przerwę na obiad - zaproponował brunet. Spojrzałam na niego jak na zbawcę.
- Ok. To zamawiamy pizze - zapytałam. Zaburczało mi w brzuchu.
- Mam lepszy pomysł! Zróbmy ją sami - odpowiedział z szerokim uśmiechem.
- A umiesz robić pizze? - Spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Nie, a ty?
- Nie - zaśmiałam się.
- Hmm. To zdecydowanie utrudnia sprawę - dołączył do mnie. Pomieszczenie wypełniło się naszym śmiechem.
- Brawo Jackson! To może jednak zamówmy tą pizze - otarłam z policzka łzy szczęścia.
- Co to to nie Everdeen! Ja się nie poddam tak łatwo. W końcu od czego jest internet - zapytał. Zaczęłam mu się przyglądać, jakby właśnie uciekł z psychiatryka. Jednak w końcu wzruszyłam ramionami i ponownie się zaśmiałam.
- Chodź, idziemy po przepis - oznajmiłam i ujęłam chłopaka za dłoń prowadząc go do mojego pokoju a potem do kuchni, tym razem z laptopem. Rozglądając się dookoła zaczynałam nabierać wątpliwości. Pomieszczenie, nie licząc podłogi i kilku dodatków, było białe. Na szczęście mąki widać nie będzie, aczkolwiek sos czy inne nie-białe rzeczy będzie można zauważyć od razu.
Postawiłam laptopa na blacie i wstukałam w wyszukiwarkę "Przepis na pizze". Kliknęłam w pierwszy lepszy link.
- Ok. Ty czytaj ja będę sprawdzać czy jest czy nie. Jak czegoś nie będzie, to otwórz notatnik i zapisuj. W razie czego pójdziemy na zakupy.
- Tak jest szefowo! Mąka?
- Jest.
- Cukier i Sól?
- Są!
- Papryka w proszku, bazylia, oregano lub inne zioła?
- Obecne!
- Drożdże, olej, koncentrat pomidorowy i woda?
- Woda jest, z pozostałymi delikwentami mamy problem - oznajmiłam. Zerknęłam na bruneta kładąc ręce na blacie pozwalając im odpocząć. - Coś jeszcze - zapytałam.
- Ach, jeszcze ser - Sam teatralnie złapał się za głowę. Zaśmiałam się pod nosem i otworzyłam lodówkę, w której niestety nie dostrzegłam mozzarelli.
- No i jakieś dodatki. Może Kurczak i ananas - zaproponowałam robiąc wielkie, głodne oczy.
- Ale to jeszcze będziemy musieli przygotować kurczaka - skrzywił się chłopak.
- To ananas i szynka? Albo po prostu zróbmy zwykłą Margaritę!
- Mi pasuje. To do sklepu, bo nam jeszcze zamkną przed nosem - zaśmiał się lekko.
- Nie przesadzaj. Nie ma jeszcze 15.
- Charlie, dalej nie umiesz czytać z zegarka. Jest piętnaście po piętnastej - zmierzwił mi włosy. Ok, przyznaję się! W dzieciństwie miałam spory problem z czytania z zegarka, zawsze myliły mi się wskazówki. A teraz? Po prostu straciłam poczucie czasu.
- Kierunek sklep - zawołał Jackson. Zaśmiałam się pod nosem - dzięki niemu strasznie często się śmieję, za często - i ruszyłam za nim do drzwi.

***

- To będzie 10 funtów - powiedziała chłodno kasjerka. Za każdym razem jak patrzę na pracowników supermarketów kojarzą mi się z robotami. Choć czasem jakaś milsza pani stanie po drugiej stronie lady i gdy się do ciebie uśmiechnie może ci poprawić dzień. Pomacałam się po kieszeniach. Znalazłam 2 funty.
- To już chyba wiem, o czym zapomnieliśmy - powiedziałam. Spojrzałam na chłopaka, który również zaczął się macać po kieszeniach. Po chwili wyciągnął z jednej z licznych kieszeń dwie pięciofuntowe monety. Odetchnęłam z ulgą. Podał kobiecie krążki i zdjął z kasy siatkę. Ramię w ramię skierowaliśmy się do wyjścia. Już zamierzałam otworzyć usta jednak brunet mnie uprzedził.
- Nie musisz mi oddawać, i tak nie przyjmę. I nie, nie oddam ci tej siatki - posłał mi łobuzerski uśmiech.

***

- Okey! To teraz mamy wszystko. Czas się brać do pracy - zarządził wesoło brunet. Wspólnie rozłożyliśmy wszystkie potrzebne składniki w linii a przepis wydrukowaliśmy i umieściliśmy w widocznym miejscu.
- Weź do ręki miskę, łyżkę (lub coś innego do mieszania). Do miski wsyp mąkę i przyprawy. Rozgnieć drożdże i dodaj je razem z olejem i cukrem do innego naczynia - przeczytał z kartki.
- Ile tego oleju i cukru - zapytałam
- Wlej tak ze 2 łyżki oleju i szczyptę cukru - odpowiedział i wrócił wzrokiem do przepisu. - Gotowe? Teraz zalej to szklanką ciepłej, przegotowanej wody i całość dokładnie wymieszaj. - Brunet czytał wolno i wyraźnie. Zajrzał mi przez ramię i chwycił moją dłoń, w której trzymałam łyżkę. - Trochę mocniej - poinstruował mnie. Kierował mnę jeszcze moment i dodał po chwili - Właśnie tak - i uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech i znów spojrzałam w miskę. - Jeżeli drożdże się rozpuściły dodaj je do tej pierwszej miski. Chwilę pomieszaj. Później wysyp na blat trochę mąki a resztkami dmuchnij w przyjaciółkę. - Moment. Co? Zanim zdążyłam się odwrócić chłopak z powodzeniem wykonał czynność. Ja sama nie pozostałam mu dłużna. Chwyciłam trochę proszku w dłoń i również nią w niego sypnęłam.
- Potem się zemszczę.
- Pożyjemy zobaczymy. Teraz wywal zawartość miski na blat i zagniataj do momentu połączenia się składników. - Sam znowu do mnie podszedł, ale tym razem stanął za mną i chwycił obie moje dłonie. Gnietliśmy chwilę masę i włożyłam ją  z powrotem do miski. Nakryłam ją ścierką i odstawiłam.

***

- Chodź, chodź - pociągnęłam bruneta do łazienki.
- Coś knujesz - spojrzał na mnie podejrzliwie. Zaprowadziłam do do łazienki i ujęłam w dłonie średniej wielkości, plastikowy kubek napełniony do trzech czwartych letnią wodą. Potknęłam się i woda "przypadkowo" wylądowała na koszulce mojego przyjaciela.
- Tak pogrywasz, tak - uśmiechnął się łobuzersko. Wiedziałam, że nie zamierza mi odpuścić, ale liczyłam się z tym. Uciekłam do swojego pokoju i zamknęłam szybko drzwi na klucz.
- Ojej, za późno - zachichotałam.
- Przecież nic ci nie chcę zrobić, nawet nic nie mam - oznajmił wesołym tonem. Podeszłam do drzwi.
- Obiecujesz? Na naszą przyjaźń? - Wiedziałam, że nawet to nie pomoże, bo i tak skrzyżuje palce za plecami i obieca. Jednak i tak dalej graliśmy w tę grę.
- Obiecuję. - Otworzyłam powoli drzwi i wyjrzałam przez nie. Chłopak cofnął się żeby zrobić mi miejsce i wyszłam z pokoju. Szłam powoli w jego kierunku - i to był błąd. Chwycił mnie w pasie i przełożył sobie przez ramię. Biłam go w mokrą klatkę piersiową, ale nie reagował. Szedł dziarsko przed siebie.
- Następnym razem zastanów się nad konsekwencjami jakie cie czekają - zmierzwił mi włosy. Przestałam walczyć. I tak bym nie wygrała.
- Co ty do cholery knujesz - zapytałam podejrzliwie. Sam udawał, że mnie nie słyszy i dalej dziarsko szedł przed siebie.
Wyszedł na zewnątrz i stanął przed śnieżną zaspą. Chwila... Śnieg!? Dlaczego wcześniej go nie zauważyłam? Zresztą teraz to nieważne, skoro zaraz miałam wylądować w nim twarzą.
- Ostatnie słowa - zaśmiał się złowieszczo.
- No chyba mnie tam nie wrzucisz ?! Będę chora, a ty będziesz mnie miał na sumieniu - próbowałam go przekonać, ale czułam, że mi nie szło. Zaraz będę zanurzona w zimnym, naprawdę zimnym, śniegu. Postanowiłam zmienić taktykę - Sammy, nie zrobisz mi tego, prawda? Zrobię dla ciebie wszystko, tylko postaw mnie na ziemi, albo odnieś do domu, bo gdybyś nie zauważył nie mam na sobie butów. - Zrobiłam przerwę, żeby spojrzeć na jego stopy. - Zresztą, tak jak ty. Nie jest ci zimno?
- Wszystko? - Zignorował moje pytanie. Walnęłam go kilka razy w klatkę piersiową.
- Samie Alexie Jacksonie. Odnieś mnie do domu!
- Oj nienienie. Za późno. Powiedziałaś, że zrobisz wszystko co będę chciał - Cholera - Więc albo obiecasz, albo wylądujesz w zaspie. - Byłam pewna, że uśmiechnął się niczym geniusz zła.
- Dobra, obiecuję. Zadowolony? - Słowo się rzekło. Odniósł mnie do domu i delikatnie postawił na chodniku.
- I tak byś tego nie zrobił - zaczęłam się z nim droczyć.
- Zawsze mogę znów cię złapać i się przekonamy - dalej się uśmiechał. Jego uśmiech trochę mnie dziwił. Nigdy nie widziałam go smutnego. Oczywiście poza tym feralnym dniem, w którym musieliśmy się pożegnać.
- Dlaczego zawsze jesteś taki wesoły - zapytałam w końcu. Spojrzał na mnie jakbym się spadła z księżyca.
- A to źle - zaśmiał się.
- Nie. Po prostu chcę wiedzieć - powiedziałam. Chłopak przytulił mnie i dodał:
- Jestem szczęśliwi, bo cię widzę. A teraz chodźmy dokończyć naszą pizze - zarządził i pociągnął mnie za rękę w stronę kuchni.
Po chwili wyciągnął kule ciasta z miski i zaczął ją rozgniatać w celu uzyskania koła.
- Dobrze ci idzie - pochwaliłam go.
- Chyba każdy ma w sobie instynkt robienia pizzy.
- Najwidoczniej tak - uśmiechnęłam się lekko. Chwilę później ciasto wyglądało prawidłowo i mogliśmy je teraz posmarować sosem... którego nie mieliśmy.
- Ja zrobię sos - oznajmiłam i podeszłam do przepisu i zaczęłam umieszczać w misce odpowiednie składniki.

***

- Ile jeszcze - zapytałam. Coraz bardziej burczało mi w brzuchu. Siedzieliśmy na krzesłach w kuchni.
- 20 minut - odpowiedział brunet.
- Ok.
- Tak właściwie to gdzie twoja mama?
- Wyjechała kilka dni temu.
- I mówisz to tak spokojnie - zapytał.
- Tak. A co w tym dziwnego? Taką ma pracę i nikt tego nie zmieni - wzruszyłam ramionami. Nie byłam już małym dzieckiem. Mogłam być sama w domu przez kilka dni.
- I nie miałaby nic przeciwko, że się tu zatrzymałem - był lekko zdziwiony.
- Zna cię. Chyba nie masz wobec mnie niecnych zamiarów - zachichotałam, po chwili dodałam - Jesteś moim przyjacielem, a poza tym wiesz, że i tak bym postanowiła na swoim.
- Nigdy nic nie wiadomo - uśmiechnął się łobuzersko - Wiem, zawsze stawiasz na swoim - zaśmiał się.
- No to nie dramatyzuj. Nie zostawię cię w potrzebie. Nigdy - zapewniłam.
- Zawsze mógłbym zatrzymać się w instytucie - odpowiedział i wzruszył ramionami.
- Instytucie? Proszę powiedz, że to nie ma nic wspólnego z bransoletką - jęknęłam.
- Nie chcę cię okłamywać - westchnęłam - Mogłabyś tam ze mną pójść? Dla mnie - ujął w palce kosmyk moich włosów i zakręcił go sobie na palcu.
- Muszę? - znowu jęknęłam - Po co ja tam. Nie chcę tam iść.
- Mark chciałby cię poznać. Potrzebuję cię - uśmiechnął się smutno.
- Szantażysta - westchnęłam, ale uśmiechnęłam się lekko.
- Wiem, ale i tak mnie kochasz - uśmiechnął się szerzej niż to w ogóle możliwe.
- Ależ oczywiście! Kiedy mamy się tam stawić - przewróciłam dyskretnie oczami.
- Możemy iść teraz - zaproponował.
- A pizza - zapytałam i jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu.
- Zapomniałem, zresztą chyba zaraz - przerwał gdy usłyszał dzwonek minutnika - powinna być - zaśmiał się. Wstał i wyciągnął nasz obiad z piekarnika, oczywiście uprzednio wkładając rękawice żaroodporne. Ustawił blachę na odpowiedniej podkładce i sięgnął po talerze.
- Nic się nie zmieniło - zaśmiał się.
- A po co coś zmieniać skoro jest dobre? - Postawił talerze na stole i zaczęliśmy jeść. Nie będę ukrywać, że bałam się czy nam wyjdzie, ale pizza pozytywnie mnie zaskoczyła. Smakowała tak samo, albo nawet lepiej, niż restauracyjna.
- Jesteśmy wspaniałymi kucharzami - stwierdził Sammy.
- Zdecydowanie - odpowiedziałam równie zadowolona.

*

Kończyłam jeść ostatni kawałek placka z sosem i serem. Męczyłam, o ile można to nazwać męczeniem skoro pizza jest tak smaczna, od dziesięciu minut.
- Daj spokój mała. To twój czwarty kawałek. Zrozumiem jeśli odpuścisz.
- Zakład to zakład. Dam radę - cholera po co ja się zakładałam? Dawaj Charlotte! Dasz radę. Jeden gryz, drugi gryz, trzeci, piąty..., siódmy.
- Udało ci się - oznajmił na wpół zdziwiony. Nie odpowiedziałam, zeszłam z krzesła i położyłam się na podłodze.
- Je, stem, pe, łna - przesylabizowałam.
- Wiem młoda, wiem - uklęknął przy mnie i zaczął lekko gładzić po plecach.
- Nie. Chce. Wstawać - oznajmiłam leżąc na brzuchu.
- A dasz radę założyć buty?
- Chyba - odpowiedziałam i po chwili leżały przede mną moje, podrobione, martensy. Były luźno zasznurowane więc wystarczyło, że wciągnę je na stopy. Tak też zrobiłam - oczywiście w żółwim tempie.
- Musimy tam iść?
- Tak. Obiecywałaś!
- O nie! Nic nie obiecywałam - zaprotestowałam.
- Potrzebuję cię - wyjęknął.
- Niech ci będzie. Ubrałam się i po chwili wyszliśmy z domu. Skierowaliśmy się w stronę instytutu.

*

- Ten cały Instytut to... - zaczęłam.
- Kancelaria prawnicza*? Tak, ale tylko z zewnątrz - mrugnął do mnie Sam.
- Och - westchnęłam. Przeleciałam wzrokiem po budynku. Szary, naprawdę olbrzymich rozmiarów budynek z setką okien sprawiał wrażenie... więzienia? Nie. To złe określenie. Bardziej odebrałam go jako kancelarię prawniczą, w której mogłoby pracować tysiąc osób. Weszliśmy do środka przez około trzy metrowe, dębowe drzwi.
Pomimo, że rozglądałam się bez przerwy nic szczególnego nie zapamiętałam. Zwykłe okna, spłowiałe purpurowe ściany. Krzątający się ludzie nie wyglądali na prawników.
Sam prowadził mnie licznymi korytarzami, aż w końcu wyszliśmy na patio - a na nim punkt wieczoru (popołudnia)
Był to ogromny, dużo większy niż sama kancelaria, ogród z wieloma różnymi, egzotycznymi gatunkami kwiatów, krzewów i drzew. Idealnie komponował się z budynkiem wybudowanym w jego centrum. Gmach był tak wysoki i potężny, że powinno go było widać  z centrum Londynu nawet z przymrużonymi powiekami. Więc dlaczego nigdy go nie widziałam?
- Jak to możliwe - zapytałam oszołomiona pięknym widokiem.  Niecodziennie widuje się olbrzymie zamki przypominające Hogwart (naturalnych rozmiarów) wybudowane na patio kancelarii tak wielkie, że zmieściłoby się w nich stado słoni i wojsko Amerykańskie. Nawet jeszcze wtedy zostałoby sporo miejsca - no dobra, może przesadziłam, ale uwierzcie mi na słowo, że budynek był naprawdę ogromny.
- Pole elektromagnetyczne i inne technologiczne bajery. Witaj w instytucie - zatoczył ręką półokrąg. Drzwi otworzyły się automatycznie. Nie powiem, żeby zaparło mi dech w piersiach bardziej niż gdy patrzyłam na Instytut  z zewnątrz. Ale jedno było podobne. Wnętrze też wyglądało niczym Hogwart wewnątrz. Czułam się jak bohaterka Harry'ego Pottera.
- Postoisz tu kiedy indziej, mamy zaplanowane spotkanie - Sam pociągnął mnie za rękę i poprowadził nieznanymi mi korytarzami - no bo jako mogłyby być mi znane skoro nigdy tu nie byłam?

***

Siedziałam na dużej, miękkiej pufie i rozglądałam się dookoła. Byłam w bibliotece. Ogromnej bibliotece. Regały były ustawione w rzędach a wysokością były idealnie dopasowane do wysokości pomieszczenia. Najprawdopodobniej były tu książki na każdy temat.
Czekałam spokojnie na przybycie dyrektora, z którym miałam się spotkać aż w końcu wszedł przez duże - jeszcze większe, niż te kancelaryjne - drzwi.
Był to mężczyzna w średnim wieku. Nie był wysoki, ale nie był też niski. Na oko miał 175 centymetrów wzrostu. Wstałam i podał mi rękę przedstawiając się:
-Jestem Mark. Dyrektor Londyńskiego Instytutu. Usiądź wygodnie i poznaj historię, której jesteś częścią. Historię Naznaczonych...

*********************
*nawet sobie nie zdajecie sprawy jak mnie korciło, żeby napisać, że wyglądał jak MacDonald xD
JESTEM NA SIEBIE ZŁA!
Bardzo! Bardzo zła!! (albo może jednak nie? XD)
Za szybko rozwijam tą akcję, nie sądzicie?
No, ale tak w sumie to wreszcie coś się zaczyna dziać... chyba xD
Ale tak w gruncie rzeczy, to chyba nawet jestem zadowolona z tego rozdziału *o* Nie taki krótki wyszedł.
Staram się :(
Mam mnóstwo pomysłów na inne wydarzenia na tym blogu. W ogóle to miało wszystko inaczej wyglądać, ale czasem nie mam na to wpływu. Po prostu palce mają własne mózgi, które rządzą tym opowiadaniem xD
Słowa same spod nich wypływają >.<
Powtórzeń w cholerę, ale czasem synonim mi po prostu nie pasuje >.< Lub czasem powtórzenia są celowe. Na przykład w dialogach. W normalnym życiu, chyba nie szukamy cały czas synonimów i nie mówimy biały proszek zamiast mąka, czy coś takiego xD
Ale końcówka podoba mi się bardzo, ale to bardzo!! *O* Pierwsze linijki, które napisałam to właśnie końcówka xD
Wgl. Najpierw napisałam notkę, którą teraz czytasz, czyli te bzdurne informacje a nie rozdział, ale co tam!
Ostatnio postanowiłam pisać na opak XD *boję się siebie*
Tak, żeby o niczym nie zapomnieć Was poinformować :) [ i tak o wielu rzeczach zapominam xD]
I podoba mi się robienie pizzy, booożee. So sweet <3
Przeraża mnie fakt, ze notki od autora są dłuższe niż rozdziały >.< Albo równe >.<
NASTĘPNY ROZDZIAŁ: Muszę się do niego przygotować, więc poczekacie na niego trochę dłużej niż zazwyczaj :/ Zwłaszcza, ze się ferie skończyły a muszę się uczyć!

Tak więc do następnego Miśki :3
~Clar

!!! Ps. Jak ktoś jeszcze nie widział, to zapraszam do głosowania na "Wyobraźnia to klucz do nowego świata" w TEJ SONDZIE :3 Za wszystkie głosy dziękuję :*** (głosowanie do niedzieli (16.03))
Pss. Dziękuję za te 3000 wyświetleń <3
Psss. Zajrzyjcie do zakładki LBA, pojawił się kolejny zestaw pytań i odpowiedzi :3
Pssss. Huhuhu. Kolejne urodziny za mną. Jedną nogą w grobie xD
Psssss. Dobrnął ktoś do końca tego długiego, bezsensownego wywodu? xD